wtorek, 26 stycznia 2016

Paula Hawkins - "Dziewczyna z pociągu"



Autor: Paula Hawkins
Tytuł: Dziewczyna z pociągu
Ilość stron: 328
Wydawnictwo: Świat Książki

Rachel każdego ranka dojeżdża do pracy tym samym pociągiem. Wie, że pociąg zawsze zatrzymuje się przed tym samym semaforem, dokładnie naprzeciwko szeregu domów.

Zaczyna się jej nawet wydawać, że zna ludzi, którzy mieszkają w jednym z nich. Uważa, że prowadzą doskonałe życie. Gdyby tylko mogła być tak szczęśliwa jak oni.

I nagle widzi coś wstrząsającego. Widzi tylko przez chwilę, bo pociąg rusza, ale to wystarcza.

Wszystko się zmienia. Rachel ma teraz okazję stać się częścią życia ludzi, których widywała jedynie z daleka. Teraz się przekonają, że jest kimś więcej niż tylko dziewczyną z pociągu.

Są książki odpychające nas z każdej możliwej strony i każdy, przynajmniej raz w życiu na taką trafił. Na mnie działa tak każda, wokół której wiele się dzieje, która jest promowana wszędzie, na temat której prawie nikt nie powie złego słowa. Mimo tego postanowiłam przełamać swoją niechęć i sięgnęłam po „Dziewczynę z pociągu”. Namówiła mnie do tego koleżanka z jednego portalu, oczywiście wychwalając powieść Pauli Hawkins. Zaczęłam ją czytać z pozytywnym nastawieniem, jednak czy udało mi się zrozumieć fenomen tej książki?
Zacznę od tego, że „Dziewczyna z pociągu” posiada dzieloną narrację, a w dodatku jest zróżnicowana w czasie. Są to dwa zabiegi, których nienawidzę, jednak – skoro już tak bardzo chciałam się przełamać… Bieżącą akcję przedstawiają nam na zmianę Rachel oraz Anna, przeszłość natomiast poznajemy dzięki Megan. Co je łączy? Niestety, udzielenie odpowiedzi na to pytanie poskutkowałoby jedynie tym, że cała książka stałaby się dla każdego bardziej niż oczywista, a nie będę nikomu odbierać radości z czytania.
Muszę natomiast przyznać, że żadna z nich nie wzbudziła mojej sympatii. Co więcej, nie udało się to ani jednemu z bohaterów. Mimo tego, to wyżej wymieniona trójka działa mi najbardziej na nerwy i to do tego stopnia, że czasem nie byłam w stanie skupić się na treści książki. Mniej więcej w połowie książki zaczęłam tolerować Rachel oraz Megan, ale w tym momencie pojawiła się Anna i… Jak zamknęłam książkę, tak nie ruszyłam jej przez ponad tydzień. Trzecia narratorka wydała mi się z automatu zbędna.
Przechodząc do rzeczy – co spowodowało u mnie tyle negatywnych emocji? Już piszę, jak w moich oczach wypadła każda z nich.
Rachel jest jedyną, którą nauczyłam się jako tako znosić. Nie zmienia to jednak faktu, że dla mnie nadal jest tylko zdesperowaną alkoholiczką, a usprawiedliwianie jej raczej nie ma sensu. Tym bardziej, że była jak najbardziej świadoma swojego problemu, a nie robiła z tym kompletnie nic. Rozkochana w napojach wysokoprocentowych bohaterka była jednak wyjątkowo spostrzegawczą kobietą, dzięki czemu okazała się bardzo pomocna przy dochodzeniu w sprawie morderstwa jednego z bohaterów (a może jednak jednej z bohaterek? ;) ).
Następnie „kochająca” własnego męża Megan. Ale czy przejawem miłości jest szukanie łóżkowych przygód z niejednym mężczyznom? Nie żebym polubiła jakoś bardziej Scotta no ale… Tego się nadal nie robi! Zdrada to zło. I koniec. Po co mówić, jak bardzo się kogoś kocha, skoro nie ma to żadnego pokrycia w czynach?
Na sam koniec zostawiłam Annę, która według mnie po prostu miała paranoję. Wyobrażam ją sobie jako typową, pustą blondynkę. I w dodatku naiwną. Nie sądziłam, że można być tak łatwowiernym. A co więcej tak głupim… I w ogóle jak można uwieść cudzego męża? Chętnie zamordowałabym ją jako pierwszą.
Jeżeli ktoś jest w stanie mi powiedzieć, jak przy takim trio można skupić się na treści książki – będę wdzięczna. Chociaż z drugiej strony może dzięki temu nie wpadłam na rozwiązanie zagadki wcześniej? Mimo wszystko w pewnym momencie stało się dla mnie ono i tak oczywiste, a potwierdzenie tego faktu nie było dla mnie żadnym zaskoczeniem. Jedyne co mi wtedy przemknęło przez myśl to: „Aha, okej”.
Jeżeli chodzi o jakieś plusy tej powieści, to Paula Hawkins z pewnością ma zdolności językowe do tworzenia i pisania książek. Pod tym względem nie mogłam narzekać. „Dziewczyna z pociągu” napisana jest dobrze i tylko to pozwoliło mi dobrnąć do końca. Nie twierdzę, że nie było tam żadnych zwrotów, które nie pasowały mi do całości, ale to może być kwestia tłumaczenia.
Podsumowując: Ciężko znaleźć coś pozytywnego w książce, kiedy ma się ochotę pozabijać wszystkich po kolei. Gdyby nie towarzyszące mi ciągłe nerwy z pewnością znalazłabym więcej plusów, jednak w obecnej sytuacji nie jestem w stanie tego zrobić. Mi „Dziewczyna z pociągu” nie przypadła do gustu, zdecydowanie nie rozumiem jej fenomenu. Nie umiem pojąć, dlaczego wzbudziła taki zachwyt. Mimo wszystko jestem zdania, że chęć wyrobienia sobie własnej opinii na temat tej powieści była dobrą decyzją.
Moja ocena: 2/10 – nie polecam :D
 

piątek, 25 grudnia 2015

Welcome back

Spędzanie świąt w rodzinnym gronie okazało się dla mnie na tyle mało interesujące, że postanowiłam ostatecznie dokończyć walkę z blogiem, nie rezygnując z tego, za co wzięłam się jakiś czas temu.

Zanim napiszę, jakie są moje postanowienia względem tego bloga, w najprostszy dla mnie sposób przytoczę Wam historię "Jak Dee stała się Jeleniem". Jest to o tyle istotne, gdyż temu zawdzięczam aktualną nazwę bloga. ;)

Oczywiście mój kochany Minionek zezwolił mi już jakiś czas temu na publikację tego. :D
Kontynuując - jak zapewne zauważyliście - z bloga zniknęła większość starych postów. Stało się tak, ponieważ nie wnosiły tu one niczego konkretnego i wydały mi się teraz bezsensowne.

Blogowe plany?
Mój początkowy zamysł bloga nie uległ zmianie. Nie będzie tu żadnego, głównego wątku, bo jak się ograniczę, to tym bardziej się z niczego nie wywiążę - jak to ja.
W ramach idei tego bloga pojawiła się nowa zakładka [Opowiadanie], jednak na ten moment nie znajdziecie tam żadnych, szczegółowych informacji. Niedługo uzupełnię ją o informacje, które pojawiły się jakiś czas temu u mnie na fanpage. Być może zrobię to w ciągu 48 godzin od publikacji tego posta, jednak NICZEGO NIE OBIECUJĘ!

Pozdrawiam wszystkich, a więc:
- tych, którzy wierzyli w mój blogowy powrót,
- tych, którzy już dawno w niego zwątpili,
- tych, którzy nawet nie wiedzieli, że kiedyś postanowiłam zacząć tutaj działać. :D

I tym optymistycznym akcentem,
Do napisania!


sobota, 18 lipca 2015

"Uwikłanie" reż. Jacek Bromski



Reżyseria: Jacek Bromski
Gatunek: Kryminał
Produkcja: Polska
Premiera: 2011
Obsada: Maja Ostaszewska, Marek Bukowski, Danuta Stenka, Olgierd Łukaszewicz

Co musiałoby się wydarzyć, żeby w zwyczajnym człowieku obudzić zabójcę?
Czy w pół-hipnotycznym transie można zabić i następnego dnia o tym nie pamiętać? Skoro jest ofiara, to gdzieś musi też być sprawca zbrodni. W ekranizacji bestsellerowego kryminału Zygmunta Miłoszewskiego tropem sprytnego mordercy podąża cyniczny komisarz Smolar (Marek Bukowski) i nieustępliwa prokurator Agata Szacka (Maja Ostaszewska). Duet jaki tworzą jest mieszanką wybuchową nie tylko ze względu na ich temperamenty, ale również z powodu łączącego ich w przeszłości romansu. Prokurator Szacka, prowadząc najtrudniejsze w swojej karierze śledztwo, dotknie historii, o których od lat krążą legendy, ale nikt nie spodziewał się, że mogą okazać się prawdą.


Nie będę udawać, że potrafię recenzować filmy, bo nie potrafię i nigdy tego nie robiłam. Mimo tego „Uwikłanie” w reżyserii Jacka Bromskiego aż się prosi o komentarz, dlatego podejmę próbę napisania kilku zdań na ten temat.

Długo zastanawiałam się od której strony ugryźć problem związany z tym filmem. Doszłam do wniosku, że skupię się na fakcie, iż jest on adaptacją powieści Zygmunta Miłoszewskiego. Nie chcę się wypowiadać na temat tej produkcji od strony bardziej technicznej, gdyż nie mam na ten temat bladego pojęcia i ocenę zostawię krytykom. Jedyne co mogę powiedzieć to to, że film sam w sobie mi się nawet podobał, ale do „Uwikłania” jako ekranizacji zastrzeżeń mam wiele. 

Pierwsze znaczące zmiany możemy dostrzec już po porównaniu opisów filmu i książki. Miłoszewski napisał trylogię o prokuratorze Teodorze Szackim. W adaptacji „Uwikłania”  Szacki ukazany jest jedynie na samym początku, jak mąż prokurator Agaty Szackiej. Co więcej w książce żona głównego bohatera nazywa się Weronika, no ale cóż. Skoro można zmienić płeć głównego bohatera, to zmiana imion nie jest już tak wielkim grzechem. Owszem, imion. Teodor stał się Antonim, a książkowa Helcia Szacka przemieniła się w Agnieszkę. Co więcej komisarz - Oleg Kuzniecow, ukazuje się jako Sławomir Smolar.

Zmiany, zmiany i jeszcze raz zmiany. Poza wątkiem kryminalnym chyba nic się tu nie zgadza, a i on nie jest do końca oddany tak, jak należy. O ile śledztwo w miarę przebiega tak, jak w powieści, tak zakończenie jest z zupełnie innej bajki i ma się nijak do tego, co przedstawił Miłoszewski. Nie mam tu na myśli jedynie tego, ze filmowe a książkowe rozwiązanie sprawy to dwie inne historie, ponieważ to, co dzieje się przez ostatnie minuty „Uwikłania” w powieści nigdy nie zaistniało.

Zastanawiam się, czy nie lepiej byłoby napisać, że reżyser wzorował się na pierwszej części trylogii, bo ekranizacją ja bym tego nigdy nie nazwała. „Uwikłaniu” w reżyserii Jacka Bromskiego jako adaptacji filmowej mówię stanowcze nie, jednak oddzielając film od książki musiałabym powiedzieć, że jest całkiem niezły.