Rachel każdego ranka
dojeżdża do pracy tym samym pociągiem. Wie, że pociąg zawsze zatrzymuje się
przed tym samym semaforem, dokładnie naprzeciwko szeregu domów.
Zaczyna się jej nawet
wydawać, że zna ludzi, którzy mieszkają w jednym z nich. Uważa, że prowadzą
doskonałe życie. Gdyby tylko mogła być tak szczęśliwa jak oni.
I nagle widzi coś
wstrząsającego. Widzi tylko przez chwilę, bo pociąg rusza, ale to wystarcza.
Wszystko się zmienia.
Rachel ma teraz okazję stać się częścią życia ludzi, których widywała jedynie z
daleka. Teraz się przekonają, że jest kimś więcej niż tylko dziewczyną z
pociągu.
Są książki odpychające nas z
każdej możliwej strony i każdy, przynajmniej raz w życiu na taką trafił. Na
mnie działa tak każda, wokół której wiele się dzieje, która jest promowana
wszędzie, na temat której prawie nikt nie powie złego słowa. Mimo tego
postanowiłam przełamać swoją niechęć i sięgnęłam po „Dziewczynę z pociągu”.
Namówiła mnie do tego koleżanka z jednego portalu, oczywiście wychwalając
powieść Pauli Hawkins. Zaczęłam ją czytać z pozytywnym nastawieniem, jednak czy
udało mi się zrozumieć fenomen tej książki?
Zacznę od tego, że
„Dziewczyna z pociągu” posiada dzieloną narrację, a w dodatku jest zróżnicowana
w czasie. Są to dwa zabiegi, których nienawidzę, jednak – skoro już tak bardzo
chciałam się przełamać… Bieżącą akcję przedstawiają nam na zmianę Rachel oraz
Anna, przeszłość natomiast poznajemy dzięki Megan. Co je łączy? Niestety,
udzielenie odpowiedzi na to pytanie poskutkowałoby jedynie tym, że cała książka stałaby się dla
każdego bardziej niż oczywista, a nie będę nikomu odbierać radości z czytania.
Muszę natomiast przyznać, że
żadna z nich nie wzbudziła mojej sympatii. Co więcej, nie udało się to ani jednemu
z bohaterów. Mimo tego, to wyżej wymieniona trójka działa mi najbardziej na
nerwy i to do tego stopnia, że czasem nie byłam w stanie skupić się na treści książki.
Mniej więcej w połowie książki zaczęłam tolerować Rachel oraz Megan, ale w tym
momencie pojawiła się Anna i… Jak zamknęłam książkę, tak nie ruszyłam jej przez
ponad tydzień. Trzecia narratorka wydała mi się z automatu zbędna.
Przechodząc do rzeczy – co
spowodowało u mnie tyle negatywnych emocji? Już piszę, jak w moich oczach
wypadła każda z nich.
Rachel jest jedyną, którą
nauczyłam się jako tako znosić. Nie zmienia to jednak faktu, że dla mnie nadal
jest tylko zdesperowaną alkoholiczką, a usprawiedliwianie jej raczej nie ma
sensu. Tym bardziej, że była jak najbardziej świadoma swojego problemu, a nie
robiła z tym kompletnie nic. Rozkochana w napojach wysokoprocentowych bohaterka
była jednak wyjątkowo spostrzegawczą kobietą, dzięki czemu okazała się bardzo
pomocna przy dochodzeniu w sprawie morderstwa jednego z bohaterów (a może
jednak jednej z bohaterek? ;) ).
Następnie „kochająca”
własnego męża Megan. Ale czy przejawem miłości jest szukanie łóżkowych przygód
z niejednym mężczyznom? Nie żebym polubiła jakoś bardziej Scotta no ale… Tego
się nadal nie robi! Zdrada to zło. I koniec. Po co mówić, jak bardzo się kogoś
kocha, skoro nie ma to żadnego pokrycia w czynach?
Na sam koniec zostawiłam
Annę, która według mnie po prostu miała paranoję. Wyobrażam ją sobie jako
typową, pustą blondynkę. I w dodatku naiwną. Nie sądziłam, że można być tak
łatwowiernym. A co więcej tak głupim… I w ogóle jak można uwieść cudzego męża?
Chętnie zamordowałabym ją jako pierwszą.
Jeżeli ktoś jest w stanie mi
powiedzieć, jak przy takim trio można skupić się na treści książki – będę
wdzięczna. Chociaż z drugiej strony może dzięki temu nie wpadłam na rozwiązanie
zagadki wcześniej? Mimo wszystko w pewnym momencie stało się dla mnie ono i tak
oczywiste, a potwierdzenie tego faktu nie było dla mnie żadnym zaskoczeniem.
Jedyne co mi wtedy przemknęło przez myśl to: „Aha, okej”.
Jeżeli chodzi o jakieś plusy
tej powieści, to Paula Hawkins z pewnością ma zdolności językowe do tworzenia i
pisania książek. Pod tym względem nie mogłam narzekać. „Dziewczyna z pociągu”
napisana jest dobrze i tylko to pozwoliło mi dobrnąć do końca. Nie twierdzę, że
nie było tam żadnych zwrotów, które nie pasowały mi do całości, ale to może być
kwestia tłumaczenia.
Podsumowując: Ciężko znaleźć
coś pozytywnego w książce, kiedy ma się ochotę pozabijać wszystkich po kolei.
Gdyby nie towarzyszące mi ciągłe nerwy z pewnością znalazłabym więcej plusów,
jednak w obecnej sytuacji nie jestem w stanie tego zrobić. Mi „Dziewczyna z
pociągu” nie przypadła do gustu, zdecydowanie nie rozumiem jej fenomenu. Nie
umiem pojąć, dlaczego wzbudziła taki zachwyt. Mimo wszystko jestem zdania, że
chęć wyrobienia sobie własnej opinii na temat tej powieści była dobrą decyzją.
Moja ocena: 2/10 – nie
polecam :D